Chwila oddechu...

Zwarci i gotowi, wstalismy skoro swit, zeby usadowic sie na skalnym, nadjeziornym cypelku, wprost idealnie stworzonym do podgladania slonca. Chetnych bylo juz sporo, a w trakcie ubywania slonca zrobilo sie nawet dosc tlumnie... Byly kamery, dziwaczne aparatury, byla nawet kura i kogut, pilnie obserwowane przez kamery. I jedynie to niebo zachmurzone budzilo w nas lekki odruch zlosci... No bo jak to tak? Tyle dni upalnych [ostatnie monsuny przytrafily sie nam w okolicach Shaolin, czyli dawno], a tu w ten jeden, najistotniejszy - chmurzyska? O 8:30, slonko wylonilo sie z za chmur, juz troszke "nadgryzione". Znaczy sie, spotkalo juz na sej drodze ksiezyc... I tak za kazdym razem, gdy wylanialo sie z za chmur, bylo go coraz mniej i mniej... Kolo 8:20 - wylonilo sie jednak na dobre i moglismy podziwiac w pelnej krasie spotkanie Slonca i Ksiezyca - twarza w twarz... Potem... bylo jak w tajemniczej opowiesci. Zerwal sie wiatr nadjeziorny, robilo sie ciemniej i ciemniej... Maly blysk na niebie i nagle mrok, noc ciemna... Wyobrazam sobie, ze wieki temu musialo to budzic przerazenie. Teraz palily sie uliczne latarenki, po drugiej stronie jeziora przepieknie mienila sie neonami pagoda. Kiedy slonce "zgaslo" ludzie zaczeli bic brawa, glosno sie zachwycac... Co by bylo, gdyby nie zajasnialo po tych 6 minutach? Dreszcz na plecach, lyk adrenaliny, obraczka sloneczna na niebie... Piekna, doskonala, drgajaca. Gdy slonce zaczelo juz przeblyskiwac z za ksiezyca, pomyslalam - rety, jak jasno! Jaka to musi byc sila, ze taka odrobina slonca wystarczy by rozjasnic mrok....
Kogut w klatce zapial i rowniez zostal gromko narodzony brawami - coz prawa natury. W popoludniowej telewizji widzielismy jak podgladano reakcje lokalnych "czapli" [tak na prawde to nie wiem czy to czaple, bo troszke mniejsze], ktore wraz ze slabnacym sloncem ukladaly sie do snu w koronach drzew, by zaraz potem, gdy pierwszy promien rozblysl - zerwac sie do lotu... Niewiele mamy pojecia o silach natury. Mamy technike, medycyne, ruch i ped, a zatracilismy kontakt z naszym zegarem biologicznym... i tak zadko sluchamy siebie...
Monsun przyszedl po poludniu... Ulewny, cieply. W powietrzu nie czuc chlodnej bryzy, tylko gorace falowanie. W ramach delektowania sie przecudowna okolica - wyruszylismy w rejs malym drewnianym i rzezbionym promem. Dotarlismy do wyspy o nazwie "Trzy stawy, w ktorych przeglada sie ksiezyc" - teraz jest wieczor, a ja jeszcze nie moge otrzasnac sie z cudownosci, ktore dane mi bylo dzis widziec. Spokojnej nocy...

7 komentarzy:

  1. Ech! pozazdrościć takich wrażeń... Motyw z kogutem super ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniale sie czyta Twoje relacje z pobytu, Chiny - Japonia to również moje marzenia. z niecierpliwością czekam na zdjęcia.

    Pozdrawiam Was serdecznie i życzę wytrwałości w dalszym zwiedzaniu, poznawaniu orientalnych smaków, zapachów i widoków.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zamyśliłam się... Pozdrawiam cieplutko :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Lubię tu zaglądać i czytać Twoje relacje z podróży - są takie barwne i pełne emocji, kolorów i zapachów....

    OdpowiedzUsuń
  5. zazdroszczę Ci tych doznań !!!
    Czekam dalej....
    Ciepło myślimy :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak wspaniale opisalas to zacmienie slonca, ze pewnie sama na zywo bym tylu emocji nie przezyla co czytajac Twoje slowa:)

    OdpowiedzUsuń

Miło mi jest, gdy zostawisz dobre słowo...

Copyright © SO COLORS , Blogger