Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Słowa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Słowa. Pokaż wszystkie posty
Życie jest dobre i jestem o tym głęboko przekonana

Życie jest dobre i jestem o tym głęboko przekonana

Dokładnie tak, jak w tytule tegoż postu :-)


I nie ma tu ani cienia przekory...
Postanowiłam bowiem zmienić coś w moim życiu i powrócić do blogowania - jednak na zupełnie innych niż dotąd zasadach :-)
Kiedy zaczynałam prowadzić blog, był on dla mnie - wtedy mamy siedzącej w domu z maluszkiem - odskocznią od powtarzalności każdego dnia oraz wirtualnym oknem na świat. Przyniósł mi wiele dobrych rzeczy, fantastyczne przyjaźnie, które trwają do dziś, niezwykłą pasję, która stała się również moją pracą.... i za TO wszystko jestem bardzo, bardzo wdzięczna.
Przyniósł mi też niesamowicie zakręconą drogę, którą przeszłam samodzielnie, często po omacku - ucząc się wielu nowych rzeczy oraz siebie samej każdego dnia. W sumie to nadal nią idę, tylko teraz, wreszcie jakby łatwiej na niektórych skrzyżowaniach i zakrętach; pewnie dlatego, że w końcu wiem dokąd zmierzam :-)



Dlaczego akurat kartka? W sumie to kartka przygotowana dość dawno temu, w radosnych, wiosennych kolorach, tym razem ton nadały papiery do scrapbookingu Natures Stage, Pink Sky At Night oraz Creeping Vines, firmy Scrapberry's - jednak napisem na badziku wpasowała się w ten post idealnie; bo nie ma mowy, żebym zrezygnowała ze scrapbookingu, kartkowania, decoupage czy wielu, wielu innych rodzajów rękodzieła, których właśnie zamierzam spróbować :-)
Bo teraz jest TEN czas, piękny, pachnący jesienią i długimi wieczorami, które spędzę w moim salonowym kąciku, próbując tego wszystkiego, przed czym od kilku lat sama siebie powstrzymywałam, skupiając się na łataniu kompleksów poprzez pochwały od innych ludzi....
I wcale nie piszę, że pochwały od innych ludzi są złe, w żadnym wypadku. Są bardzo, bardzo przyjemne, pozwalają przez chwilę poczuć, że jesteśmy wyjątkowi :-) Mają jednak pewien minus (moim zdaniem) - nie dostajemy ich w trybie ciągłym. Tak więc za jakiś czas, ponownie podejmujemy próbę zaaranżowania sytuacji, w której ktoś nas pochwali, doceni, zachwyci się tym, co potrafimy.... I koło się toczy....
Tymczasem, bardzo blisko... jest ktoś, kto może zagwarantować nam pochwały przez 24 godziny na dobę, wtedy, kiedy tylko zapragniemy. Ten ktoś, to MY sami...


Już teraz zachęcam Cię więc, abyś spróbował, spróbowała... na przykład poklepać się po ramieniu i powiedzieć: dobra robota! Na początku może wydać się dziwne ale spróbuj i zobacz jak łatwo wchodzi w nawyk :-) I koniecznie podziękuj... Za ten dzień, który mógł się wydarzyć, za wszystko co masz i za to czego nie masz też :-)
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie!


Nie bój się aż tak bardzo...

Nie bój się aż tak bardzo...

Mój ostatni post w 2016 dedykuję wszystkim lękom i strachom...

Odkąd sięgam pamięcią - zawsze się bałam. Ludzi, miejsc, wydarzeń...

Kiedy miałam pięć lat mocno naciągałam czapkę na uszy, bo ktoś powiedział mi, że jeśli nie nałożę czapki, to wiatr na dworze wywieje mi z głowy wszystkie mądre myśli.
Ileż mądrych myśli ma w głowie pięcioletnia dziewczynka? Nie ważne ile - ważne, że do dzisiaj nie trzeba mnie nakłaniać do nałożenia czapki, kiedy tylko zawieje...
I nawet jeśli wiem, że nie ma takiej możliwości aby wiatr wywiał mi z głowy cokolwiek, to gdzieś tam w środku... ten lęk...

Kiedy miałam lat siedem, pewna równie młodziutka koleżanka powiedziała mi, że jestem głupia jak but z lewej nogi. Długo pamiętałam smak moich dziecięcych łez, którymi nie podzieliłam się z nikim innym.
Długo też, nie wyciągałam ręki do góry ze strachu, że udzielę jakiejś niezbyt mądrej odpowiedzi na pytanie.
I choć już wiem, że z moją głową wszystko w porządku i na dodatek nikt nie ma prawa mnie tak oceniać, to gdzieś tam w środku... ten strach...

Kiedy miałam lat piętnaście wybrałam szkołę w odległym mieście i zamieszkałam w internacie. Wszystko było nowe i nieznane, do internatu zawieziono mnie samochodem. Rodzice powiedzieli mi, żebym nie przyjeżdżała na weekend do domu, bo sobie nie poradzę - przecież nigdy nie jeździłam sama dokądkolwiek.
Ale kiedy okazało się, że w piątek po lekcjach - wszyscy jadą do swoich domów - pojechałam i ja.
Jakież było zaskoczenie mojej mamy - kiedy otworzyła mi drzwi...
I choć już wiem, że to ja podejmuję decyzje dotyczące mojej własnej osoby, to gdzieś tam w środku... ten lęk...

Czemu o tym piszę?
Bo było w moim życiu jeszcze mnóstwo innych sytuacji, które paraliżowały mnie w środku, dławiły oddech, kazały kulić plecy i nigdy się nie wychylać. One były i nadal są. Zmienił się tylko status "walczących".
Kiedyś, to strach był większy ode mnie; dzisiaj - to ja wygrywam ze strachem :-)
Czy mam jakąś magiczna metodę? Jakąś moc wybitną i różdżkę czarodziejską? Macham nią i mówię: nie ma strachu, nie ma lęku? Nie mam.

Po prostu zaakceptowałam mój strach. Zaprzyjaźniłam się z lękiem...
Zamiast oskarżać go o to, że to dlatego nic mi się nie udaje albo coś nie wychodzi, pytam po co przyszedł?
Bo tak już jest, że każda z trudnych sytuacji pojawia się w naszym życiu po coś. I choć boimy się bardzo, to okazuje się, że oprócz strachu, dostajemy też coś w prezencie. Czasem są to inne możliwości, czasem wartościowa zmiana, nowe odczucia, emocje...

A więc.... w 2017 nie bój się aż tak bardzo... A jeśli już pojawi się strach - zapytaj go o to, co tak na prawdę ze sobą przynosi?
Ja dzięki starym lękom osłaniam głowę przed wiatrem, uczę się wciąż nowych rzeczy i dokładnie planuję każdą podróż - czyż to nie piękne prezenty?
To się rozpisałam, co? 
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku - dziękuję, że jesteście!



Copyright © SO COLORS , Blogger